Sztuki muzyczne i wizualne przeplatają się w twojej biografii. Cykle malarskie i płyty, które wydajesz, łączą te same motywy. Czy multidyscyplinarność towarzyszyła tobie od początków kariery?

Pochodzę z artystycznej rodziny, moi rodzice są architektami. Twórczość, szczególnie rysunek, zawsze była obecna w naszym domu, towarzyszyła mi od najmłodszych lat. A urodziłam się w czasach, kiedy projektowanie było bardzo analogowe. Przybory do rysowania leżały dosłownie wszędzie. Pamiętam deskę kreślarską, flamastry, milion cienkopisów. Rodzice rysowali także dla przyjemności, nie tylko zawodowo, nasiąkałam więc rysunkiem od dziecka. W pewnym momencie rodzice dostrzegli moją potrzebę ekspresji, powiedzmy - bardziej performatywnej. I wysłali mnie do szkoły muzycznej, kameralnej, z definicji nieco elitarnej, choć szkolnictwo muzyczne w Polsce - to rzadkość w Europie - jest bezpłatne, zatem otwarte dla wszystkich. Mieszkaliśmy na Bemowie, w wielkim blokowisku, tzw. sypialni Warszawy, więc był to także pomysł na zmianę otoczenia. Dostałam się do szkoły muzycznej bez wielkich przygotowań, ale rysowanie i malowanie ze mną pozostało. Odtąd te dwie aktywności przeplatały się w moim życiu, przechodząc, wraz ze mną, różne etapy buntu, negacji bądź próby łączenia. Miałam szczęście do spotykania na swojej drodze wspaniałych i mądrych nauczycieli. Przez cały okres szkoły podstawowej chodziłam na zajęcia do Domu Kultury “Muranów” w Śródmieściu, gdzie mój pierwszy autorytet w dziedzinie sztuki - Eleonora Pośrednik, prowadziła zajęcia plastyczne, zarażając miłością do malowania i rysowania. Robiła to z wielką charyzmą! Wysyłała nasze prace na najróżniejsze międzynarodowe dziecięce konkursy; mam całą kolekcję medali z najróżniejszych zakątków świata, choćby z Kanagawy (śmiech). Jeździłam też na plenery, były stałym elementem mojego życia. Potem przyszedł czas na bunt: “Nie będę taka jak moi rodzice, nie będę architektką, muzyczką też nie, jeszcze nie wiem, kim będę.” Dopiero na studiach zaczęłam się ponownie nad sobą zastanawiać. Zdałam sobie sprawę, że można wybrać wiele ścieżek rozwoju, nawet w obrębie jednej dyscypliny. Pojawił się mocny impuls do zdawania na grafikę. Dlaczego? To był punkt styku między sztukami wolnymi a projektowymi, mariaż tych dwóch obszarów.

Aktywnością wizualną wróciłaś zatem do swojego twórczego DNA. Początkowo intuicyjnie, z czasem bardziej świadomie wypowiadając się plastycznie.

Rysunek zawsze był dla mnie najbardziej pierwotną formą wyrażania siebie, autoekspresji. Nie dostałam się na Akademię Sztuk Pięknych za pierwszym razem, za drugim też nie. Ale dostałam się na Akademię Muzyczną, choć miałam do tego raczej obojętny, dość rebeliancki stosunek. Odnalazłam swoją ścieżkę, kiedy spotkałam ludzi, którzy sprawili, że mogłam się twórczo rozwijać. Gdy dostałam się w końcu na grafikę, lawirowałam między dwoma uczelniami. Zafascynowana Berlinem i jego otwartą, twórczą atmosferą, wyjechałam do Niemiec w ramach uczelnianego stypendium, gdzie w pracowni Georga Barbera w Halle an der Saale zgłębiałam tajniki ilustracji, w klasycznym, wręcz malarskim stylu. Zetknęłam się także z twórczością Henninga Wagenbretha, czołowego europejskiego ilustratora. Te spotkania uświadomiły mi, że interesuje mnie manualna strona tworzenia grafiki - odręczna ilustracja zawsze była podstawą mojego procesu projektowania książek, publikacji muzycznych i innych wizualnych form. A gdy zaczęłam karierę muzyczną, związaną z wydawaniem muzyki i płyt, zdałam sobie sprawę, że chcę już projektować wyłącznie dla siebie. To co mnie kręci dziś, to powrót do źródła - do rysunku i malarstwa. Odnajduję siebie w tym, co jest namacalne, niereprodukowalne, w pewnym sensie niedoskonałe. Twórczość wizualna jest dla mnie oazą, bezpieczną przestrzenią, której nie wartościuję. Nawet czyjeś krytyczne uwagi nieszczególnie mnie dotykają. Czerpię ogromną satysfakcję z faktu, że robię to dla siebie. Może moje ego nie jest tu pierwszoplanowe?


Być może świadomie oddzielasz dwie persony: Bovska, która gra i śpiewa jest osobą publiczną, z założenia otwartą na ocenę, natomiast Bovska, która rysuje, jest bardziej intymna i prywatna.

To są dwa odrębne światy i ich mariaż, szczególnie dla osób ze świata sztuki wydaje się często niewygodny. Uprawiam muzykę pop, czyli tworzę coś, co jest popularne, a sztuka jest z definicji elitarna. Ale swoje piosenki też traktuję jako formę sztuki. Piosenka jest jest jedną z najprostszych form słowno-muzycznych, nad którą można mieć władzę. Odpowiednio opakowana, staje się elementem kultury muzycznej, ale i kultury w ogóle. Sztuka wizualna stała się dla mnie odskocznią od rynku muzycznego. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jak każda dziedzina sztuki, wymaga perfekcji, doskonalenia narzędzi i warsztatu. Na studiach bardzo intensywnie zadawałam sobie pytanie, jak połączyć te moje dwie pasje. Dochodziłam do wniosków drogą eliminacji, choćby realizując scenografię. Dopiero BOVSKA sprawiła, że stałam się pełna. Dziś tworzę i wykonuję muzykę oraz piszę swoje teksty, czuwam także nad swoim wizerunkiem - od wyglądu płyt, po kostiumy i oprawę koncertów. Jestem swoją własną dyrektorką artystyczną. Nauczyłam się także współpracy z innymi artystami - elementem wydawania muzyki są większe formy wizualne, jak teledyski czy filmy. Zaprojektowałam też kilka płyt dla innych artystów: dla Agi Musiał, muzyków jazzowych.

Ale najlepiej pracuje ci się z samą sobą.

Praca dla klienta to forma usługi, pewien rodzaj wymiany. Wspaniały proces, ale pochłaniający energię. Poczułam, że projektowanie dla innych mnie rozprasza. Czasem jeszcze wykonuję zlecenia dla bliskich osób, znajomych - gdzieś w busie, pomiędzy koncertami. Wracają do mnie stali, dawni klienci, jak marka Wooden story, produkująca piękne, drewniane zabawki dla dzieci, w której tworzeniu uczestniczyłam od początku. Zaprojektowałam także serię książek Kasi Olubińskiej. Projektowanie uratowało mnie finansowo wiele razy, choćby w czasie pandemii.
Śpiewając po polsku, ogranicza mnie język. Sztuka zaś przemawia uniwersalnym językiem, a rynek artystyczny jest szeroki, globalny. Choć jest on jeszcze bardziej wymagający od rynku muzycznego, w którym funkcjonuję i sporo o nim wiem, w twórczości wizualnej czuję dużą swobodę. Nic nie muszę, i to jest wspaniałe. To przestrzeń wolności, w której nie mam żadnej powinności. Spełniam się tutaj gdzie indziej.

Sztuka, i muzyka, choć posługują się innymi językami, dążą do zagospodarowania przestrzeni. Zapis nutowy to przecież rodzaj wyrafinowanej grafiki, praca wizualna oddziałuje na przestrzeń, w której się znajduje, nie wspominając o kompozycji dzieła - kadru, płótna, kartki.

Bardzo pociąga mnie przekonanie, że wszystko jest kompozycją. I przenikanie się - języka, zasad. W języku sztuk wizualnych i muzycznych wiele pojęć, dotyczących kompozycji, dynamiki, ekspresji, jest podobnych. Obraz może być cichy lub głośny, kompozycja otwarta czy zamknięta, dzieło potrzebuje rytmu i puenty. Muzyka jest matematyką, to język który jest określony, ale jednocześnie jest w nim pole do improwizacji. Podobnie jest w sztuce - można używać narzędzi, które sprawiają, że dzieło jest niezwykle uporządkowane. Można też pójść w totalną ekspresję i moc gestu. To istota ruchu artysty; w sztukach wizualnych tej obecności na pierwszy rzut oka nie widać, w muzyce można ją za każdym razem odtwarzać. I to jest wspaniałe. Ostatnio zainteresowało mnie to, że słowo może być częścią obrazu. Od zawsze też fascynują mnie motywy roślinne, floralne. Takie tematy w świecie akademickim uchodzą za błahe, jako domena kiczowatego, dekoracyjnego malarstwa, kobiecego - w znaczeniu pejoratywnym. A ja uważam, że w tych motywach tkwi pierwotna siła. Rysuję rośliny całe życie. Gdy jako mała dziewczynka przechodziłam trudne momenty z różnych powodów, obsesyjnie malowałam drzewa.

W twoich pracach świat roślinny i ludzki się przenikają. Twoje ciało kwitnie, buzuje w nim kobiecość.

Szukam cały czas tego połączenia. Być może to motyw, którego nigdy nie opuszczę, będę szukać wokół niego nowych form wizualnych. Jeszcze mi się nie znudził, jeszcze wiele mogę znaleźć.

Natura jest także bardzo geometryczna, przywołując choćby ciągi Fibonacciego czy złoty podział. Od zawsze szukamy definicji piękna. Bardzo zaskoczyły mnie ostatnio wyniki pewnego eksperymentu. Badane osoby miały wskazać oryginalne dzieła autorstwa Pollocka i Mondriana. W niemalże stu procentach wskazania oryginałów były trafne, pomimo, że falsyfikaty były łudząco podobne. Zatem to, co może się wydawać chaosem, ma swój matematyczny porządek i harmonię, którą ludzkie oko intuicyjnie wychwytuje i uznaje za piękno. Czyli piękno można zdefiniować jako geometryczny porządek.

Podobnie jak w muzyce! Szukam piękna, i nie wstydzę się tego, chociaż to niemodne pojęcie. Dziś elementem kultury jest apoteoza brzydoty. Piękno nie jest dla mnie kategorią przestarzałą. Przeciwnie, to kategoria, którą wciąż eksploruję. Oznacza dla mnie harmonię, nawet wtedy, gdy jest nieoczywista. Bardzo jej potrzebuję. Fajne jest to, że kanony piękna się zmieniają, że możemy je tworzyć.

Mam wrażenie, że dziś na nowo definiujemy wielkie pojęcia, zmęczeni relatywizmem i postprawdą.

Poszukuję uniwersalnych treści. I w swoich piosenkach, i w tekstach, które piszę, i w pracach plastycznych. Szanuję sztukę krytyczną, która jest mocna i potrzebna, zwłaszcza dzisiaj. Ale daleka jestem od fascynacji, bo w tym obszarze sztuki ważniejsza jest treść, piękno znika. A ja go potrzebuję.

Czy masz swój własny kanon piękna? Prace innych artystów i artystek, które sprawiają ci przyjemność?

Niebywale fascynuje mnie rzeźba, być może dlatego, że to dziedzina sztuki, której sama nie uprawiam. Prace Constantina Brâncuşiego, Anisha Kapoora, Tony’ego Cragga są abstrakcyjne, a jednocześnie organiczne, nawiązujące do natury, prowokujące do dotyku. Przebywanie w obecności takich obiektów niesamowicie mnie inspiruje. Kocham twórczość Marka Rothko, choć jest przeciwieństwem tego, co robię. Uwielbiam Potworowskiego, generalnie kolorystów. Moją wielką inspiracją jest Teresa Pągowska. Fascynuje mnie też to, w jaki sposób Frida Kahlo stworzyła swój świat; myślę, że coś nas łączy. Noszę w sobie pierwiastek opowiadania ilustracyjnego. Zawsze starałam się go wypierać, dziś przestałam, a nawet hołubię. Szukam balansu pomiędzy abstrakcją i opowieścią. Marzę, żeby na żywo zobaczyć prace Georgii O’Keeffe, zwłaszcza muzeum i jej dom w Nowym Meksyku. Żyła długo, fascynująco i nowojorsko. Na początku swojej drogi poszukiwałam fuzji sztuk, fascynowali mnie artyści, którzy funkcjonowali na granicy dziedzin i teoretyzowali na temat sztuki, jak Kandinsky, Čiurlionis (Mikalojus Konstantinas Čiurlionis - litewski kompozytor, malarz i grafik, najwybitniejsza postać kultury litewskiej przełomu XIX i XX wieku - przyp. red.), czy Joan Miró. Eksperymentowali, malowali obrazy, które były partyturami, tworzyli sztukę w połączeniu z muzyką.

Lub jak Malewicz, który za pomocą malarstwa testował idee intelektualne. Mało kto wie, ale “Czarny kwadrat na białym tle” jest wynikiem jego wnikliwej, dwuletniej pracy nad kostiumami do futurystycznej opery Michaiła Matiuszyna “Zwycięstwo nad słońcem”. Integracja myślenia, idea zawarta w czystej formie.

W muzyce i sztuce szukam wzruszenia. Kocham Matisse’a i jego wycinaki, które są ilustracyjne, ale poprzez skalę i użycie czystych kolorów nabierają zupełnie innego charakteru. Zafascynowało mnie Muzeum Marca Chagalla w Nicei, które zbudowano według projektu artysty. Zszokowały mnie jego obrazy widziane na żywo, ich moc i głębia. Zwłaszcza poruszyła mnie wizyta w pomieszczeniu dedykowanym tematowi miłości. Siedmiu pracom artysty towarzyszy siedem różnych zapachów różanych. Doskonale zaprojektowane doświadczenie.

Co chciałabyś jeszcze eksplorować w obszarze sztuk wizualnych?

Chcę rozwijać swój warsztat i tematy, które podjęłam. Podążać za swoim językiem. Móc twórczość upłynniać, żeby robić miejsce na nowe. Staram się skupiać na tym, co tu i teraz. Sztuka ma dla mnie terapeutyczny wymiar i nie chciałabym jej zmechanizować. Nie interesuje mnie czysto komercyjny wymiar sztuki, trudno mi się rozstawać z moimi pracami.

Współpraca z on_arte jest zatem pierwszą tego typu współpracą. Jesteśmy zaszczycone! Tym bardziej, że sprzedaż dzieła sztuki daje mu szansę na dalsze życie, rozgoszczenie się w czyjejś codzienności.

Ja także! Niewiele w swoim życiu sprzedałam prac, a jeśli do tego dochodzi, czuję dużo emocji. Z drugiej strony, to wspaniałe, że moje prace idą w świat, żyją w czyimś domu, coś dla kogoś oznaczają, mają wartość sentymentalną. Fascynuje mnie też to, że dzieło jest zawsze unikatem. Dużo bardziej mnie to kręci, niż sprzedawanie reprodukcji.

Poprzez dzieło w jakiś sposób stale rozmawiasz z osobą, która nabyła twoją pracę.

Mam pomysły, jak połączyć formę muzyczną z malarską, w projektach w większej skali, instalacjach. Ale nie spieszę się, bo wymagałoby to większych formatów i przestrzeni, także mojej pracowni. Kocham sztukę totalną, fascynuje mnie opera. To, że wiele dziedzin może się połączyć w jednym performansie, ale każda z nich potrzebuje być doskonała. Dlatego najczęściej poszukiwania innych artystów mi się nie podobają. Oczywiście są wyjątki, choćby opery Wagnera czy nowoczesne realizacje Trelińskiego i Kudlički - piękne scenografie, światło, budowanie żywych obrazów.
Kiedyś myślałam, że w operze mogę połączyć swoje pasje. Pochodzę przecież z klasycznego świata muzycznego. Ale potem zdałam sobie sprawę, że musiałabym być reżyserką, by rzeczywiście spełnić potrzebę stworzenia dzieła totalnego. W operze całe grono wielkich artystów pracuje na ostateczny efekt, nie da się tego zrobić w samotności. Tylko wiele talentów może stworzyć dzieło o wartości, która przyniesie satysfakcję.

Twoje fascynacje przypominają mi działalność Solange Knowles, która jest multidyscyplinarna i totalna właśnie. Solange śpiewa, komponuje, reżyseruje wyrafinowane wizualnie teledyski, założyła fundację wspierającą ciemnoskórych artystów. Ostatnio zaprojektowała szkło użytkowe i skomponowała utwór dla nowojorskiego baletu.

Moim marzeniem jest mieć taką wolność, także finansową, by nie myśleć o ograniczeniach. Jeśli chcesz realizować interdyscyplinarne projekty, potrzeba do tego ludzi, czasu, a więc i budżetu. Fascynuje mnie to, że można stwarzać światy. I znajdować dla nich odbiorców. Im bardziej jest się zaawansowanym w swoim języku artystycznym (muzyki, tańca, sztuk wizualnych), tym trudniej znaleźć balans pomiędzy tym, co jest zrozumiałe dla odbiorcy a tym, co jest satysfakcjonujące dla mnie jako artystki. Znajdowanie takiego języka, który jest artystycznie wyrafinowany, ale dostępny i zrozumiały dla wielu ludzi, jest najtrudniejsze. To coś, czego szukam, najwyższa forma, którą mogę osiągnąć. Myślę o tym za każdym razem, gdy robię teledysk, gdy tworzę projekty multidyscyplinarne. W twórczości plastycznej jestem od tego wolna.


Magda BOVSKA - artystka multidyscyplinarna, która łączy sztuki piękne i użytkowe. Od kilku lat obecna na polskiej scenie muzycznej, równolegle tworzy i projektuje w obszarze sztuk wizualnych. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie zdobyła dyplom z wyróżnieniem rektorskim, ucząc się pod okiem takich mistrzów jak Maciej Buszewicz czy Jacek Staszewski. Kontynuowała edukację za granicą - dzięki stypendium miała okazję zgłębiać tajniki sztuki w Burg Giebichenstein Hochschule für Kunst und Design w Niemczech. Jej prace są pełne intymności i emocji. Bovska nie boi się marginalizowanych tematów, a jej otwartość na nowe doświadczenia oraz umiejętność myślenia poza schematem sprawiają, że każde jej dzieło staje się wyjątkową opowieścią.


Rozmawiała: Agata Kiedrowicz
Foto: dzięki uprzejmości artystki